12/12/2013

Kontakt Kochania ze światem

Tym razem będzie o naturze jednego człowieka, bliskiego mi człowieka, a mianowicie na pewnych cechach charakteru mojego Kochania. Skłoniła mnie do tego ostania nasza wspólna rozmowa na Skypie oraz kilka wcześniejszych uwag naszych znajomych. Zacznę może od tych uwag, a następnie przejdę do owej rozmowy. Mamy znajomych, z którymi spotykamy się raz na jakiś czas, pomiędzy spotkaniami utrzymujemy kontakt przesyłając sobie wiadomości przez internet. Po co o tym wspomniałem, przecież to nic specjalnie nienormalnego w tych czasach. A dlatego, że od czasu do czasu dostaję to od jednego, a to od drugiego znajomego, wiadomość z pytaniem czy się na niego/na nich obraziliśmy. Po przeczytaniu takiej informacji w mojej głowie pojawia się taki wielki „?" a twarz wykrzywia w grymasie zaskoczenia. Pytam więc, dlaczego sądzą, że się na niech obraziliśmy. I w odpowiedzi otrzymuję wiadomość, bo pisałem do twojego faceta a on nie odpisał. Jako, że znam już trochę mojego faceta, to wiem że jest to możliwe. Grzecznie tłumaczę, że nie jesteśmy obrażeni, że Kochanie już tak ma. Nie jednokrotnie już z nim rozmawiałem na temat nie odsyłania odpowiedzi na wiadomości od znajomych i za każdym razem słyszałem, bo ja wolę pisać o konkretach, a nie pisanie „o pogodzie" (pogoda to tylko przykład ;) ). Ja już się prawie do tego przyzwyczaiłem, ale dzisiejsza rozmowa przekonała mnie, że jednak „prawie" jest jeszcze we mnie. Otóż rozmawiamy sobie o planach na sobotę, czy wybrać się może do Łodzi, czy jednak zostać w domu. Do tego tematu mamy „podejście dziewicy" czyli i chciałabym i się boję. No w naszym przypadku i chciałabym i szkoda pieniędzy (można je spożytkować inaczej – kilka pomysłów na nowe zabawki mam już w głowie). Wywnętrzam się przez Skypa dalej, że faktycznie wolałbym pieniądze które stracimy w Łodzi przeznaczyć na coś innego, a z drugiej strony boję się, że mnie dopadnie schiza z poprzedniej soboty. Schiza dotyczyła gnicia w sobotni wieczór w domu, daleko od miasta (całe 15km). Fakt wywiązała się z tego kłótnia, która oczyściła całą sytuację i pozwoliła dużo wyjaśnić. Rozpisuję się o tych wszystkich moich emocjach jakie towarzyszyły mi wtedy, o obawach i rozterkach. Jaką zwrotną informację dostaję? – „Zaraz się zbieram i jadę do Krakowa, odwieść twojego brata i kupić jedzenie dla kotów". Najlepsze jest to że doskonale wiem, że i mój brat mógłby poczekać te 20 minut i koty z żarciem również.
A co do tej soboty to można by pomyśleć, czego tutaj się obawiać, przecież można wcześniej zaplanować sobotni wieczór i trzymać się planu. Ano można jak się zna większość zmiennych. A na tą sobotę to jak na razie mamy zaplanowany powrót Kochania z delegacji nie za bardzo wiadomo o której godzinie będzie w domu i czy będzie bardzo zmęczony czy tylko troszeczkę. Czy będzie mu się jeszcze coś chciało, czy też już będzie miał wszystkiego dość i jestem w stanie go zrozumieć w końcu przejechanie pół Polski samochodem przy warunkach takich jakie są obecnie i nie tylko chodzi mi o warunki pogodowe nie należy do najprostszych. No nic, będę musiał sobie jakieś zajęcie wymyśleć i na piątkowy wieczór i na sobotę. Aha, sprzątanie zaplanowałem na czwartek wieczór ;).
Nie mogę tak do końca "wieszać psów" na Kochaniu. Ma też swoje zalety. Jest świetnym organizatorem. Potrafi planować wszelkie wydarzenia. W "konkretach" jest bardzo dobry. Ot, coś za coś.

10/27/2013

Liny - przygotowanie



Jak już zauważyliście w wcześniejszym poście, razem z Kochaniem, uczestniczyliśmy w warsztatach shibari (więcej informacji na temat shibari znajdziecie na stronie www.nawado.pl). Po tych warsztatach doszliśmy do wniosku, że mamy za mało lin i nie z tego materiału co trzeba.
Radośnie więc zakupiliśmy liny jutowe,  150 metrów fi 6 mm i 50 metrów fi 8 mm. Po jaką cholerę, aż tyle? Ano zdecydowaliśmy się przygotować liny w 3 kolorach: naturalnym, czerwonym i czarnym. Każdy pakiet obejmować miał 6 motków po 8m liny fi 6mm i 2 motki po 8m liny fi 8mm, to wszystko razy 3 i stąd te olbrzymie ilości. Wracając do tematu. Liny po zakupieniu śmierdziały okrutnie olejem i były szorstkie, ale byliśmy na to przygotowani. Zgodnie z jednym z poradników znalezionych w sieci, Przepłukaliśmy liny 2 krotnie gorącą wodą. Ze względu na ilość musiałem to zrobić w wannie. Jakoś poszło. Faktycznie z lin wychodziło coś tłustego. Następnym krokiem było pranie w pralce na delikatnym programie z nie dużą ilością proszku do prania. Etap gotowania w garnku zastąpiliśmy 2-krotnym gotowaniemw pralce (oczywiście ze względu na ilość). Potem rozplątanie węzłów gordyjskich (nie mieczem) i suszenie tego wszystkiego. szczęściem jest posiadanie ogrzewania podłogowego dzięki któremu liny schły szybko. Dzień następny. Opalanie lin nad płomieniem z kuchenki gazowej, a po modyfikacji nad płomieniem z lutownicy gazowej. Po etapie opalania nad płomieniem w poradniku było podane jeszcze raz pranie na delikatnym programie. My zdecydowaliśmy się na pominięcie tego etapu dla lin, które miały być farbowane. Tu zaczął się kolejny koszmar zwany przycinaniem lin na 8m odcinki i wiązaniem końcówek w „osty” (znów nawado.pl). Podczas przycinania okazało się, że liny po zabiegach prania i suszenia skurczyły się. Kolejna decyzja. Nie robimy wszystkich zaplanowanych lin w kolorze naturalnym, stawiamy na kolor. Po kilku godzinnym wiązaniu końcówek, bólu dłoni od zaciskania lin w końcu pierwsza partia trafiła do pralki razem z barwnikiem do tkanin. Po 2,5 godzinie pierwsza partia lin była zafarbowana i gotowa do rozplątywania oraz suszenia. Kolejna partia do farbowania trafiła na trzeci dzień, bo już nie mieliśmy sił.
Na następny dzień poszło kolejne farbowanie. Liny które zdążyły wyschnąć za noc, należało pozbawić kłaczków. Kłaczki te pojawiają się chyba po każdym etapie prania i suszenia. Lin z włókien naturalnych. Kochanie jedną z pięknych czerwonych lin opalił i straciła swój urokliwy głęboko czerwony kolor. Resztę lin obieraliśmy przeciągając w rękach z założonymi rękawiczkami ogrodniczymi. Rękawiczki te od wewnętrznej strony posiadały chropowatą powłokę gumową, która skutecznie zrywała sterczące kłaczki. To samo zrobiliśmy z linami czarnymi, po ich wyschnięciu. I na tym etapie zatrzymaliśmy się. Na razie nie natłuszczaliśmy lin, ponieważ nie za bardzo wiem jak. I nie próbowaliśmy ich perfumować. Zapach oleju nadal jest ale nie tak silny. W każdym bądź razie po trzech dniach walki od rana do wieczora mieliśmy  przygotowane 2 zestawy lin w dwóch kolorach. Kłaczki z tych lin będę znajdował w całym domu przez następny miesiąc. Koszmarne jest to pylenie tych naturalnych lin.
Dla wszystkich którzy nie mają chęci walki z linami lub ze sprzątaniem tygodniami po tych wszystkich obróbkach proponuję nabyć liny metodą kupna właśnie z nawado.pl. Cena nie jest wygórowana w stosunku do ceny liny surowej i liny od razu są przygotowane do użycia.

10/03/2013

Etymologia nazwy bloga




Kilka osób pytało mnie dlaczego właściwie blog mój nosi nazwę „Związane Kurwiszcze”.  

Związane ponieważ:
1) jestem w długoletnim związku z moim Kochaniem (za nie długo stuknie nam 16 lat wspólnego życia), 
2) podczas seksu lubię być związany czy to sznurami, kajdankami, łańcuchem czy też zafoliowany.

Kurwiszcze – no cóż lubię seks, nawet bardzo lubię seks. Nie biorę za to pieniędzy więc nie jest to zawód, raczej moja natura.

Ot cała prawda o znaczeniu tytułu bloga.

10/02/2013

Dwa światy


W miniony weekend byliśmy na szkoleniu z japońskiej sztuki wiązania organizowaną przez parę hetero.  Informację o szkoleniu dostaliśmy od znajomego spod Wrocławia. Z otrzymanych informacji wynikało, że gdy wyrazimy zgodę to będzie 2 pary hetero i 2 pary homo. Początkowo sceptycznie podchodziliśmy do spotkania z heterykami na jakby nie było w pewien sposób intymnej płaszczyźnie. Jednak chęć szkolenia się w dziedzinie, która mnie i Kochanie kręci już od dawna, czyli wiązaniu i podwieszaniu zwyciężyła nad rozterkami związanymi z orientacją seksualną uczestników. A fakt, że komuś na szkoleniu może przeszkadzać to, że jesteśmy homo to jego problem nie nasz. Dodatkowo zbieg okoliczności spowodował , że byliśmy w tym czasie w okolicach miejsca, gdzie owe szkolenie miało się odbyć. Już po podjętej decyzji, że szkolimy się, przyszła wiadomość od organizatorów, że osobom na pewnym poziomie i chcącym się uczyć nie powinna przeszkadzać orientacja uczestników. To było potwierdzeniem, że dobrze zrobiliśmy decydując się na te warsztaty.

Przyjechaliśmy na miejsce lekko spóźnieni, ponieważ nie doczytaliśmy dokładnych instrukcji podanych przez organizatorów i czekaliśmy 300 m od właściwego miejsca. Za to dotarł do nas znajomy spod  Wrocławia. Jak się okazało był sam, ale o tym zostawię kilka uwag na końcu tego wpisu.  Na miejscu przywitali nas organizatorzy oraz jedna z par hetero.  Rozpakowaliśmy się i czekaliśmy na jeszcze jedną parę hetero. Rozmawialiśmy z nimi o wszystkim i o niczym jak to na początku. Chyba obie strony starały wyczuć teren. Pierwsze co mnie zauroczyło, że te rozmowy były zupełnie bez napięcia. Tak przyjemnie to dawno mi się z nikim nie rozmawiało. Wymienialiśmy się poglądami na temat wiązania i doświadczeniami jakie już posiadaliśmy.  Po przyjeździe spóźnialskich przystąpiliśmy do szkolenia. W pierwszej kolejności poszła teoria, czyli rodzaje lin, rodzaje wiązań, na co zwracać uwagę i wszelkie możliwe niebezpieczeństwa związane z wiązaniem właśnie. Później już poszły zajęcia praktyczne. Wiązaliśmy węzełki do północy albo i dłużej.

Po krótkiej nocy, ponieważ pogawędki trwały do późnych godzin nocnych lub dla niektórych wczesnych godzin porannych, zaczął się kolejny dzień wiązania. Uczyliśmy się krępować partnera w różnych pozycjach i na różne sposoby, by po obiedzie przejść do podwieszania.  Podczas tego szkolenia dowiedzieliśmy się gdzie do tej pory popełnialiśmy błędy i na co należy zwracać uwagę, aby delikwent mógł długo wisieć bez bólu i uszczerbku na zdrowiu. Zrobiliśmy sobie sesje z podwieszania w strojach klimatycznych. I tutaj muszę się przyznać z ręką na sercu organizatorka w czarnym stroju lateksowym z czarnym gorsetem i czarno- czerwonych butach na koturnie z dużą szpilą wyglądała olśniewająco. Dodatkowo związana i podwieszona czerwonymi linami to już był majstersztyk. Pikanterii i domknięcia całości całej tej scenie dodał nasz znajomy również ubrany w czarny lateks. Gdyby nie to nieciekawe tło to zdjęcia nadawały by się do nie jednego magazynu fetyszowo-sm’owego.

Z rozmów wszelakich dowiadywaliśmy się o ich świecie, a oni o naszym. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami i obserwacjami. A co było najfajniejsze atmosfera była bardzo przyjacielska i pełnej otwartości na nowe doświadczenia, na nową wiedzę. W powietrzu unosiła się słabiutka aura seksualności, ale to z samego charakteru szkolenia. Każdy wykorzystywał czas na to i w taki sposób aby mu sprawiało przyjemność. 

Po tych warsztatach dowiedzieliśmy się jak bardzo nasze światy o sobie nic nie wiedzą. Niby mamy wspólne zainteresowania i fetysze, ale żyjemy w dwóch różnych światach. Te warsztaty pozwoliły na zbliżenie się tych grup. Myślę że oni dowiedzieli się o nas tak samo dużo, jak my o nich, ale nadal to jeszcze nie wszystko.  Mam też cichą nadzieję, że uda nam się z nimi jeszcze nie jednokrotnie spotkać. Osobiście szkoda by mi było zaprzepaścić takiej  znajomości.











8/28/2013

Apetyt rośnie w miarę jedzenia.

O co chodzi? To powiedzenie tyczy się nie tylko samego jedzenia, ale wszystkich naszych aspektów życia, w tym także i seksu.
Wcześniej wystarczał mi tylko zwykły waniliowy seks (choć czasami i szybki numerek jest świetny). Z czasem moje chęci spróbowania poszerzały granicę tego klasycznego seksu o nowe doświadczenia. Zarówno te dobre, jak i te złe doświadczenia. Żadnych nie żałuję, bo skąd mógłbym wiedzieć co mi się podoba, a co nie. Fakt jest kilka tematów „taboo", ale to raczej ogólnie przyjęte tematy „taboo" więc nie biorę ich pod uwagę. Gorzej z tym że bardzo dużo mi się podoba i lubię wiele zabaw seksualnych. I tutaj właśnie jak w tym powiedzeniu przychodzi apetyt na coraz więcej. Już nie bawi mnie tylko jedna zabawa podczas seksu, ale dobrze byłoby żeby było ich kilka. I kolejny problem dołączając nowe zabawy do seksu wydłuża się sama zabawa. Co zrobić kiedy partner po pół godzinie jest znudzony, a Ty nie do końca wyżyty? Masz ochotę na więcej a on już nie?
Fakt marzy mi się taka długa kilkugodzinna sesyjka. Nie na wyścigi, jedna zabawa, druga, trzecia spust i koniec. Tylko delektowanie się każdą sekundą, minutą, godziną. Taka zabawa, żebym potem nie mógł się podnieść o własnych siłach i nie chodzi tutaj o wojskowy dryl, jest kilka innych zabaw równie dobrze do tego pasujących ;) Coś co mogło by się wydłużyć np. na cały dzień czy weekend.

8/17/2013

Pain(t)ball




Podziwiając pod prysznicem siniaki powstałe właśnie w wyniku walk rozegranych na polu do paintball'a wpadł mi do głowy pomysł, jak można tę zabawę wykorzystać bardziej perwersyjnie. Przypuszczam że pomysł nie jest pierwszej świeżości,  ale zawsze jakiś tam jest.
Wracając jednak do samego pomysłu,  to wymyśliłem sobie takie "polowanie na cwela/li" z zależności od ilości "zwierzyny łownej". Co będziemy potrzebować do tej zabawy?
1. Element najważniejszy w całej zabawie, czyli grupa Masterów i maso-cweli chętnych do tego typu zabawy (mas-cweli, ponieważ oberwanie kulka z farbą boli)
2. Maski dla wszystkich, zarówno dla Masterów,  jak i dla cweli, w końcu nikt nie chce, przedwcześnie zakończyć zabawę z powodu nieodwracalnego uszkodzenia cwela,
3. Markery, czyli pistolety ciskające kulkami z farbą w ilości równej ilości Masterów,
4. Mundury moro dla Masterów i jaskrawe kombinezony dla cweli.
5. Element ten nie jest konieczny, ale może być dość ciekawym urozmaiceniem, czyli obroże elektryczne dla każdego cwela. Po co zapytacie. Ano po to żeby „zwierzyna” za daleko nie biegała po lesie. Jakoś nie wyobrażam sobie biegać kilometrami żeby ustrzelić jednego cwela.
A teraz do konkretów. Zaopatrzeni we wszystko co potrzeba, dajemy 5-10 minut czasu zwierzynie na rozpierzchniecie sie po terenie. A potem ruszamy na polowanie. Cwel który dostanie kulka ma obowiązek zejść z pola walki i czekać w bezpiecznym miejscu na resztę grających, czyli na koniec polowania. W celu ograniczenia świadomego wystawiania sie cweli na odstrzał, proponuje wprowadzić kary. Pierwszy ustrzelony najbardziej sroga kara, każdy następny słabszą. Co może być kara, tutaj zostawiam waszej wyobraźni. Mnie nasuwają sie natomiast dwa pomysły, a są to baty lub strzelanie do celu. Jak to miało by wyglądać? Ano przywiązać cwela do drzewa i spuścić pierwszemu ustrzelonemu 20 batów, każdemu kolejnemu o polowe mniej. Co do strzelania do celu przywiązać cwela miedzy drzewami i z odległości 15 m strzelać do niego. Suma strzałów 20 dla pierwszego ustrzelonego, dla każdego następnego o polowe mniej.
W ten sposób można rozegrać kilka rund. Dla bardziej militarnych osób,  cweli tez można ubrać w moro, będzie z pewnością trudniej ich znaleźć.  Myślę ze zabawa będzie niezapomniana zarówno dla Masterów jak i dla cweli.
Życzę silnych przeżyć i bezpiecznej zabawy.
P.S. Mimo siniaków z pewnością wrócę jeszcze na pole do paintball'a.
 

7/24/2013

Cela

Leniwe sobotnie popołudnie. Jesteśmy u znajomych. Leżę spokojnie na łóżeczku. Przymknąłem oczy. Gospodarze krzątają się w kuchni. Kochanie widząc, że mam zamknięte oczy mówi: "Nie spać, nie spać, chodzić po celi". I wtedy dotarło do mnie, że największą celę stworzyłem we własnej głowie. Cela ta zbudowana jest z własnych zahamowani, obaw i trwogi, o to co mogłoby być, gdybym wyrwał się z niej. Straszna ta cela, bo stworzona przez samego siebie. Ta cela jest najtrudniejsza do opuszczenia. To ona ma największe i najtrwalsze mury.
Ta myśl dobiła mnie jeszcze bardziej.

6/16/2013

Ciąg dalszy „fantazji wyjazdowej”

Po powrocie do domu wywlokłem moje cielsko do sypialni i padłem spać przytulając się do Kochania i dziękując mu za niesamowitą niespodziankę.
Obudziłem się jak zwykle wcześniej niż Kochanie. Bolały mnie mięśnie i kości, co najmniej jakbym miał grypę. Przez chwilę przytulałem się do śpiącego jeszcze Kochania, a potem zszedłem na dół przygotować kawę. Dźwięk uruchamianego ekspresu obudził i Kochanie.
- Latte, poproszę.
Usłyszałem z góry. Zrobiłem kawę dla siebie i dla Kochanie, i z kawami wróciłem do łóżka. Przytuliłem się do Kochania i pocałowałem dziękując za dzień wczorajszy. Opowiedziałem mu że czuję się obolały.
- A tutaj cię boli – zapytał chwytając mnie za sutki.
- Nie, tutaj nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– A tutaj? - Chwytając za kutasa i jaja.
- Też nie.
Czułem jak zaczyna się pojawiać podniecenie i kutas mi twardnieje. Z resztą kutas Kochania też stawał się coraz twardszy.
- A tutaj? – zapytał i pocałował mnie namiętnie.
- Tutaj też nie. – odpowiedziałem, gdy już uwolnił mi usta.
- To dobrze – złapał mnie za głowę i pokierował na swojego kutasa.
Objąłem całego kutasa i zacząłem obciąg. Kochanie jedną ręka przytrzymywał moją głowę na kutasie a drugą złapał mnie za jaja i pociągnął je w kierunku swojej głowy. Obciągałem dalej klęcząc obok Kochania. On miętosił moje jajka. Pojękiwałem zakneblowany jego kutasem. Nagle złapał mnie za włosy i pociągnął do góry. Gdy moja twarz była na wysokości jego twarzy pocałował mnie.
- A teraz leż tu grzecznie zaraz przyjdę – i położył mi poduszkę na głowie, tak że nic nie widziałem.
Nie słyszałem i nie widziałem co się działo dokładnie. Poczułem tylko jak Kochanie bierze mnie za rękę i odwiązuje ją liną. Potem po drugiej stronie drugą rękę i naciąga linę. No to ręce już mam związane, czas przyszedł na nogi – pomyślałem. Nie myliłem się. I tak zostałem przywiązany do łóżka w pozycji spread eagle (nie wiem jakie jest tłumaczenie na polski ;) ). Kochanie zdjął poduszkę z mojej głowy i zastąpił maską z wczoraj. Nic nie widziałem co się dzieje dookoła.
- No to teraz zajmiemy się tymi częściami które Cię nie bolą po wczorajszym – powiedział z zadowoleniem w głosie Kochanie.
Na początek siadł mi na klacie okrakiem i złapał za głowę. Uniósł trochę i wpakował swojego kutasa ponownie w moje usta. Robiłem co mogłem w tej pozycji aby zadowolić oralnie Kochanie. Jeździłem językiem po jego żołędzi. Lekko skubałem wargami. Po kilku minutach Kochanie znudził się chyba, albo było mu nie wygodnie, w każdym razie podniósł się i usiadł przy moim kroczu.
- Żeby się otworek nie nudził podczas jak będę się zajmował innymi częściami to i jemu zapewnimy rozrywkę – mówiąc to nasmarował mi otwór żelem i wsadził sondę analną od elektro.
Drugą elektrodę przykleił w miejscu pomiędzy workiem a otworkiem. Włączył i zaczął podkręcać intensywność aż do momentu kiedy to zacząłem głośniej wzdychać.
- No tyle na razie wystarczy, czas na inne zabawki – powiedział i zajął się  szczypaniem moich sutków.
Po chwili na sutkach poczułem uderzenia palcata. Raz na jednym, raz na drugim. Uderzenia z początku nie były mocne ale z czasem stawały się upierdliwe. Potem nad jednym sutkiem wprowadził palcata w rezonans, tak że był on oklepywany bardzo szybko. Zacząłem wyć przez zaciśnięte zęby. Potem sytuacja powtórzyła się nad drugim sutkiem.
- No już im chyba wystarczy – powiedział – ale nie można ich tak bez czynnie zostawić.
Jak powiedział tak zrobił i na moje obolałe od bicia sutki założył klamerki japońskie. Przeniósł się znów w okolice krocza.
- To teraz zabawimy się ściskaczem którego jeszcze nie próbowaliśmy.
Z pewnymi trudnościami, bo kutas mi stał udało mu się przecisnąć i kutasa i jaja przez dziurę w płycie ściskacza. Nakleił kolejne dwie elektrody na moje jajka i przykręcił płytkę ściskającą je. Dokręcił mocniej, aż mnie podniosło. Włączył kanał na jajka i poczułem impulsy elektryczne już nie tylko w dupie ale i na jajkach.
- OK. Musisz chwilę poczekać, coś przyszło mi jeszcze do głowy, zaraz wracam.
Zszedł na dół. Kręcił się po dole przez dłuższą chwilę po czym wrócił do mnie. Siadł na łóżku na wysokości krocza.
- Wszystko w porządku? – zapytał
Pokiwałem głową na tak, ponieważ nie miałem siły mówić, tylko głośno dyszałem. Ta niemoc w mówieniu to przez impulsy elektryczne krążące w okolicach mojego pasa. Poczułem jak Kochanie rozciera żel na główce mojego kutasa. Następnie coś wsunął w cewkę. Poczułem ciepło. To był korzeń imbiru. Przez chwilę mi walił konia, a ciepło w cewce robiło się coraz bardziej pieczące.
- Wiesz mam nową zabawę i chcę ją przetestować. Wierzę, że będzie Ci się podobać.
Wyjął z cewki imbir i coś przyłożył do ujścia cewki. Poczułem jak jakiś żel wciskany jest w moją cewkę. Z początku zimny żel był przyjemny potem poczułem ciepło i pieczenie. Pieczenie narastało i stawało się coraz bardziej nieznośne. Kochanie wziął drugą płytę i ścisnął nią kutasa.
- No to już prawie wszystko. Teraz napiję się kawy bo już prawie wystygła i pooglądam sobie Ciebie.
Usiadł na brzegu łóżka i podziwiał swoje dzieło, a ja coraz bardziej zaciskałem zęby z pieczenia.
- Coś czuję że masz za mało przeżyć, do tak mało się wiercisz – mówiąc to podkręcił intensywność impulsów elektrycznych.
Przez chwilę zupełnie zapomniałem o pieczeniu teraz ważniejsze stały się impulsy, które powodowały napięcia mięśni i podrzucały mną na tyle na ile mogłem się ruszyć.
- No teraz to wygląda ciekawiej – zaśmiał się Kochanie i wrócił do swojej kawy.
Dokończył kawę i wrócił do zajmowania się mną. Trochę zmniejszył intensywność impulsów, ale za to zwiększył długość ich trwania. Co suma summarum przełożyło się na to że nie rzucałem się tak często ale na dłużej napinałem mięśnie. Gdy nie było impulsu czułem pieczenie. Przestawałem je czuć gdy pojawiał się impuls. Kochanie przysiadł się na wysokości krocza i zaczął czymś kłóć mojego kutasa pomiędzy ściskającymi go płytkami. Potem kuł moje sutki i potrząsał łańcuszkiem łączącym klamerki. W tym momencie już wyłem i wierciłem się po całym łóżku. Poczułem woń poppersa. Kochanie zaciągnął się, a potem podsunął mi pod nos. Siadł okrakiem na mnie i zaczął walić sobie konia trzymając w ręce łańcuszek od klamerek.  Gorąca sperma zalała mi klatkę, szyję i kilka kropli spadło mi do ust.
- No to teraz czas na Ciebie.
Zszedł ze mnie i przysiadł się przy moim kutasie. Zdjął płytę ściskającą kutasa i zaczął mi go walić. Przy okazji lekko dokręcał śrubki ściskające jajka. Jęcząc w końcu i ja trysnąłem. Jeszcze chwilę się bawił moim kutasem wyciskając resztki spermy i żelu. Wyłączył elektro i uwolnił mi jajka ze ściskacza. Zawyłem gdy ściągał klamerki z sutków. Uwolnił mi nogi i ręce.
- Dobrze było?
- Tak, Dziękuję.
- To teraz posprzątasz ten bałagan i idź się umyć z tej spermy. A… Kawa Ci wystygła, zrobię Ci nową, a Ty się pośpiesz.
Podniosłem się obolały i zdjąłem maskę. Faktycznie wokół mnie był niesamowity bałagan. Poszedłem najpierw do łazienki zabierając ze sobą ściskacz i sondę analną. Umyłem się z cieknącej spermy i wymyłem zabawki. Wróciłem do pokoju. Sprzątnąłem liny, elektro, maskę i znalazłem na łóżku wykałaczkę do szaszłyków. Dotarł do mnie że mój kutas i sutki właśnie tym były traktowane. Następnym odkryciem była strzykawka. Po uprzątnięciu sypialni zabrałem strzykawkę i zszedłem na dół do Kochania.
- A co to jest – zapytałem pokazując mu rękę ze strzykawką.
- A to jest lubrykant ze świeżo tartym korzeniem imbiru. Mam nadzieję że Ci się podobało.
- Tak, było to ciekawe doznanie, nadal jeszcze czuję pieczenie.
- Przejdzie. Kawę Ci zrobiłem.
I tak zakończył się poranek po wyjeździe.