10/27/2013

Liny - przygotowanie



Jak już zauważyliście w wcześniejszym poście, razem z Kochaniem, uczestniczyliśmy w warsztatach shibari (więcej informacji na temat shibari znajdziecie na stronie www.nawado.pl). Po tych warsztatach doszliśmy do wniosku, że mamy za mało lin i nie z tego materiału co trzeba.
Radośnie więc zakupiliśmy liny jutowe,  150 metrów fi 6 mm i 50 metrów fi 8 mm. Po jaką cholerę, aż tyle? Ano zdecydowaliśmy się przygotować liny w 3 kolorach: naturalnym, czerwonym i czarnym. Każdy pakiet obejmować miał 6 motków po 8m liny fi 6mm i 2 motki po 8m liny fi 8mm, to wszystko razy 3 i stąd te olbrzymie ilości. Wracając do tematu. Liny po zakupieniu śmierdziały okrutnie olejem i były szorstkie, ale byliśmy na to przygotowani. Zgodnie z jednym z poradników znalezionych w sieci, Przepłukaliśmy liny 2 krotnie gorącą wodą. Ze względu na ilość musiałem to zrobić w wannie. Jakoś poszło. Faktycznie z lin wychodziło coś tłustego. Następnym krokiem było pranie w pralce na delikatnym programie z nie dużą ilością proszku do prania. Etap gotowania w garnku zastąpiliśmy 2-krotnym gotowaniemw pralce (oczywiście ze względu na ilość). Potem rozplątanie węzłów gordyjskich (nie mieczem) i suszenie tego wszystkiego. szczęściem jest posiadanie ogrzewania podłogowego dzięki któremu liny schły szybko. Dzień następny. Opalanie lin nad płomieniem z kuchenki gazowej, a po modyfikacji nad płomieniem z lutownicy gazowej. Po etapie opalania nad płomieniem w poradniku było podane jeszcze raz pranie na delikatnym programie. My zdecydowaliśmy się na pominięcie tego etapu dla lin, które miały być farbowane. Tu zaczął się kolejny koszmar zwany przycinaniem lin na 8m odcinki i wiązaniem końcówek w „osty” (znów nawado.pl). Podczas przycinania okazało się, że liny po zabiegach prania i suszenia skurczyły się. Kolejna decyzja. Nie robimy wszystkich zaplanowanych lin w kolorze naturalnym, stawiamy na kolor. Po kilku godzinnym wiązaniu końcówek, bólu dłoni od zaciskania lin w końcu pierwsza partia trafiła do pralki razem z barwnikiem do tkanin. Po 2,5 godzinie pierwsza partia lin była zafarbowana i gotowa do rozplątywania oraz suszenia. Kolejna partia do farbowania trafiła na trzeci dzień, bo już nie mieliśmy sił.
Na następny dzień poszło kolejne farbowanie. Liny które zdążyły wyschnąć za noc, należało pozbawić kłaczków. Kłaczki te pojawiają się chyba po każdym etapie prania i suszenia. Lin z włókien naturalnych. Kochanie jedną z pięknych czerwonych lin opalił i straciła swój urokliwy głęboko czerwony kolor. Resztę lin obieraliśmy przeciągając w rękach z założonymi rękawiczkami ogrodniczymi. Rękawiczki te od wewnętrznej strony posiadały chropowatą powłokę gumową, która skutecznie zrywała sterczące kłaczki. To samo zrobiliśmy z linami czarnymi, po ich wyschnięciu. I na tym etapie zatrzymaliśmy się. Na razie nie natłuszczaliśmy lin, ponieważ nie za bardzo wiem jak. I nie próbowaliśmy ich perfumować. Zapach oleju nadal jest ale nie tak silny. W każdym bądź razie po trzech dniach walki od rana do wieczora mieliśmy  przygotowane 2 zestawy lin w dwóch kolorach. Kłaczki z tych lin będę znajdował w całym domu przez następny miesiąc. Koszmarne jest to pylenie tych naturalnych lin.
Dla wszystkich którzy nie mają chęci walki z linami lub ze sprzątaniem tygodniami po tych wszystkich obróbkach proponuję nabyć liny metodą kupna właśnie z nawado.pl. Cena nie jest wygórowana w stosunku do ceny liny surowej i liny od razu są przygotowane do użycia.

10/03/2013

Etymologia nazwy bloga




Kilka osób pytało mnie dlaczego właściwie blog mój nosi nazwę „Związane Kurwiszcze”.  

Związane ponieważ:
1) jestem w długoletnim związku z moim Kochaniem (za nie długo stuknie nam 16 lat wspólnego życia), 
2) podczas seksu lubię być związany czy to sznurami, kajdankami, łańcuchem czy też zafoliowany.

Kurwiszcze – no cóż lubię seks, nawet bardzo lubię seks. Nie biorę za to pieniędzy więc nie jest to zawód, raczej moja natura.

Ot cała prawda o znaczeniu tytułu bloga.

10/02/2013

Dwa światy


W miniony weekend byliśmy na szkoleniu z japońskiej sztuki wiązania organizowaną przez parę hetero.  Informację o szkoleniu dostaliśmy od znajomego spod Wrocławia. Z otrzymanych informacji wynikało, że gdy wyrazimy zgodę to będzie 2 pary hetero i 2 pary homo. Początkowo sceptycznie podchodziliśmy do spotkania z heterykami na jakby nie było w pewien sposób intymnej płaszczyźnie. Jednak chęć szkolenia się w dziedzinie, która mnie i Kochanie kręci już od dawna, czyli wiązaniu i podwieszaniu zwyciężyła nad rozterkami związanymi z orientacją seksualną uczestników. A fakt, że komuś na szkoleniu może przeszkadzać to, że jesteśmy homo to jego problem nie nasz. Dodatkowo zbieg okoliczności spowodował , że byliśmy w tym czasie w okolicach miejsca, gdzie owe szkolenie miało się odbyć. Już po podjętej decyzji, że szkolimy się, przyszła wiadomość od organizatorów, że osobom na pewnym poziomie i chcącym się uczyć nie powinna przeszkadzać orientacja uczestników. To było potwierdzeniem, że dobrze zrobiliśmy decydując się na te warsztaty.

Przyjechaliśmy na miejsce lekko spóźnieni, ponieważ nie doczytaliśmy dokładnych instrukcji podanych przez organizatorów i czekaliśmy 300 m od właściwego miejsca. Za to dotarł do nas znajomy spod  Wrocławia. Jak się okazało był sam, ale o tym zostawię kilka uwag na końcu tego wpisu.  Na miejscu przywitali nas organizatorzy oraz jedna z par hetero.  Rozpakowaliśmy się i czekaliśmy na jeszcze jedną parę hetero. Rozmawialiśmy z nimi o wszystkim i o niczym jak to na początku. Chyba obie strony starały wyczuć teren. Pierwsze co mnie zauroczyło, że te rozmowy były zupełnie bez napięcia. Tak przyjemnie to dawno mi się z nikim nie rozmawiało. Wymienialiśmy się poglądami na temat wiązania i doświadczeniami jakie już posiadaliśmy.  Po przyjeździe spóźnialskich przystąpiliśmy do szkolenia. W pierwszej kolejności poszła teoria, czyli rodzaje lin, rodzaje wiązań, na co zwracać uwagę i wszelkie możliwe niebezpieczeństwa związane z wiązaniem właśnie. Później już poszły zajęcia praktyczne. Wiązaliśmy węzełki do północy albo i dłużej.

Po krótkiej nocy, ponieważ pogawędki trwały do późnych godzin nocnych lub dla niektórych wczesnych godzin porannych, zaczął się kolejny dzień wiązania. Uczyliśmy się krępować partnera w różnych pozycjach i na różne sposoby, by po obiedzie przejść do podwieszania.  Podczas tego szkolenia dowiedzieliśmy się gdzie do tej pory popełnialiśmy błędy i na co należy zwracać uwagę, aby delikwent mógł długo wisieć bez bólu i uszczerbku na zdrowiu. Zrobiliśmy sobie sesje z podwieszania w strojach klimatycznych. I tutaj muszę się przyznać z ręką na sercu organizatorka w czarnym stroju lateksowym z czarnym gorsetem i czarno- czerwonych butach na koturnie z dużą szpilą wyglądała olśniewająco. Dodatkowo związana i podwieszona czerwonymi linami to już był majstersztyk. Pikanterii i domknięcia całości całej tej scenie dodał nasz znajomy również ubrany w czarny lateks. Gdyby nie to nieciekawe tło to zdjęcia nadawały by się do nie jednego magazynu fetyszowo-sm’owego.

Z rozmów wszelakich dowiadywaliśmy się o ich świecie, a oni o naszym. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami i obserwacjami. A co było najfajniejsze atmosfera była bardzo przyjacielska i pełnej otwartości na nowe doświadczenia, na nową wiedzę. W powietrzu unosiła się słabiutka aura seksualności, ale to z samego charakteru szkolenia. Każdy wykorzystywał czas na to i w taki sposób aby mu sprawiało przyjemność. 

Po tych warsztatach dowiedzieliśmy się jak bardzo nasze światy o sobie nic nie wiedzą. Niby mamy wspólne zainteresowania i fetysze, ale żyjemy w dwóch różnych światach. Te warsztaty pozwoliły na zbliżenie się tych grup. Myślę że oni dowiedzieli się o nas tak samo dużo, jak my o nich, ale nadal to jeszcze nie wszystko.  Mam też cichą nadzieję, że uda nam się z nimi jeszcze nie jednokrotnie spotkać. Osobiście szkoda by mi było zaprzepaścić takiej  znajomości.