Jak już zauważyliście w
wcześniejszym poście, razem z Kochaniem, uczestniczyliśmy w warsztatach shibari
(więcej informacji na temat shibari znajdziecie na stronie www.nawado.pl). Po
tych warsztatach doszliśmy do wniosku, że mamy za mało lin i nie z tego materiału
co trzeba.
Radośnie więc zakupiliśmy liny
jutowe, 150 metrów fi 6 mm i 50 metrów fi
8 mm. Po jaką cholerę, aż tyle? Ano zdecydowaliśmy się przygotować liny w 3
kolorach: naturalnym, czerwonym i czarnym. Każdy pakiet obejmować miał 6 motków
po 8m liny fi 6mm i 2 motki po 8m liny fi 8mm, to wszystko razy 3 i stąd te
olbrzymie ilości. Wracając do tematu. Liny po zakupieniu śmierdziały okrutnie
olejem i były szorstkie, ale byliśmy na to przygotowani. Zgodnie z jednym z poradników
znalezionych w sieci, Przepłukaliśmy liny 2 krotnie gorącą wodą. Ze względu na
ilość musiałem to zrobić w wannie. Jakoś poszło. Faktycznie z lin wychodziło
coś tłustego. Następnym krokiem było pranie w pralce na delikatnym programie z
nie dużą ilością proszku do prania. Etap gotowania w garnku zastąpiliśmy
2-krotnym gotowaniemw pralce (oczywiście ze względu na ilość). Potem
rozplątanie węzłów gordyjskich (nie mieczem) i suszenie tego wszystkiego. szczęściem
jest posiadanie ogrzewania podłogowego dzięki któremu liny schły szybko. Dzień
następny. Opalanie lin nad płomieniem z kuchenki gazowej, a po modyfikacji nad
płomieniem z lutownicy gazowej. Po etapie opalania nad płomieniem w poradniku
było podane jeszcze raz pranie na delikatnym programie. My zdecydowaliśmy się
na pominięcie tego etapu dla lin, które miały być farbowane. Tu zaczął się
kolejny koszmar zwany przycinaniem lin na 8m odcinki i wiązaniem końcówek w
„osty” (znów nawado.pl). Podczas przycinania okazało się, że liny po zabiegach
prania i suszenia skurczyły się. Kolejna decyzja. Nie robimy wszystkich
zaplanowanych lin w kolorze naturalnym, stawiamy na kolor. Po kilku godzinnym
wiązaniu końcówek, bólu dłoni od zaciskania lin w końcu pierwsza partia trafiła
do pralki razem z barwnikiem do tkanin. Po 2,5 godzinie pierwsza partia lin
była zafarbowana i gotowa do rozplątywania oraz suszenia. Kolejna partia do
farbowania trafiła na trzeci dzień, bo już nie mieliśmy sił.
Na następny dzień poszło kolejne
farbowanie. Liny które zdążyły wyschnąć za noc, należało pozbawić kłaczków.
Kłaczki te pojawiają się chyba po każdym etapie prania i suszenia. Lin z
włókien naturalnych. Kochanie jedną z pięknych czerwonych lin opalił i straciła
swój urokliwy głęboko czerwony kolor. Resztę lin obieraliśmy przeciągając w
rękach z założonymi rękawiczkami ogrodniczymi. Rękawiczki te od wewnętrznej
strony posiadały chropowatą powłokę gumową, która skutecznie zrywała sterczące
kłaczki. To samo zrobiliśmy z linami czarnymi, po ich wyschnięciu. I na tym
etapie zatrzymaliśmy się. Na razie nie natłuszczaliśmy lin, ponieważ nie za
bardzo wiem jak. I nie próbowaliśmy ich perfumować. Zapach oleju nadal jest ale
nie tak silny. W każdym bądź razie po trzech dniach walki od rana do wieczora
mieliśmy przygotowane 2 zestawy lin w
dwóch kolorach. Kłaczki z tych lin będę znajdował w całym domu przez następny
miesiąc. Koszmarne jest to pylenie tych naturalnych lin.
Dla wszystkich którzy nie mają
chęci walki z linami lub ze sprzątaniem tygodniami po tych wszystkich obróbkach
proponuję nabyć liny metodą kupna właśnie z nawado.pl. Cena nie jest wygórowana
w stosunku do ceny liny surowej i liny od razu są przygotowane do użycia.
Witam
OdpowiedzUsuńCiekawe. Nie wszystko ale część. Zwłaszcza wiązanie.
unibond1@o2.pl